sobota, 7 października 2017

(Nie)zwykli kinomani - wrzesień




Zapowiedzi przeszły w czyny. Oto przed Wami pierwszy "odcinek" naszego nowego cyklu. Tak, NASZEGO, ponieważ do tego projektu zaprosiłem dzikich, nieokrzesanych, nieznających litości blogerów filmowych, którzy, wraz ze mną, co miesiąc dzielić się będą z Wami opiniami na temat premier kinowych z poprzedniego miesiąca. Jako, że w ostatnim tygodniu września do kin trafił "film", na który wszyscy chcieli pójść, pierwsza edycja tego nowego cyklu trafia tu dopiero siódmego października. Będę dążył do tego, byście mogli przeczytać nasze opinie już na początku kolejnego miesiąca - zobaczymy, co z tego wyjdzie. To co? Zaczynamy?




"Na Pokuszenie"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Albo to jest kolejny film z cyklu „nie dla wszystkich”, przy czym ja znów do tych „nie wszystkich” nie należę, albo świat oszalał. Bo naprawdę do dziś nie rozumiem, jakie jest (o ile w ogóle istnieje) jego przesłanie. To również dowód na to, że gdy za kamerą zasiądzie ulubieniec festiwalowiczów (Sofia Coppola) nie mamy automatycznie gwarancji, że czeka nas kawał wybitnego kina. 

Grzegorz (WELUR & poliester): Typowy film Sofii Coppoli – estetyka taka sama jak w "Marii Antoninie" i "Między słowami", tym razem w czasie wojny secesyjnej. Młode i bogate mieszkanki internatu dla dziewcząt przygarniają żołnierza wrogiej armii. Spiski i tłamszone żądze seksualne wygrywają z ładem i konwenansami. Postępowy feminizm kontra prymitywny egoizm. Jedni powiedzą, że nuda, ja powiem – ciekawy spektakl z pełnym spektrum emocji. No i ta Nicole Kidman!  

Michał (TAKO RZECZE WIKING): W tym roku były filmy nudne, nudniejsze i ten. Najnowsze dzieło Coppoli to dobry film... by sobie kimnąć - nawet, jak jesteście rozbudzeni, odpalicie tę produkcję, to i tak sen gwarantowany. To dzieło o niczym, rozwleczone do granic możliwości. Publiczność festiwalowa (zapewne) pokocha, inni zasną. 




"Renegaci"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Podczas seansu czułam się tak, jakbym oglądała typowy film telewizyjny, tylko że miałam do dyspozycji gigantyczny ekran. Ogólnie patrzyło się na to przyjemnie, fabuła nawet wciągająca, poczucie humoru sporadyczne, ale udane. Największy plus, to wielojęzyczność, dzięki której można było łatwo wczuć się w bośniacki klimat rozgrywającej się akcji, no i widać, że twórcy nie polecieli po łatwości, bo przecież angielski, to taki uniwersalny język. 

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Trailer filmu i Sullivan Stapleton w roli głównej spowodowały, że nastawiłam się na pełnometrażową wersję "Kontry". I choć do serialu mu daleko, to nadal jest to całkiem niezły akcyjniak, który można z braku laku obejrzeć w jakiś chłodny, nudny jesienny wieczór.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): pościgi, strzelaniny, dynamiczna akcji - to wszystko znajdziecie w tej produkcji. Jest szybko, jest wściekle, ale jest i niestety bardzo schematycznie, a czasem nawet trochu nudnawo. To naprawdę dobry film akcji, tyle, że jednokrotnego użytku. Olbrzymi plus za rajd czołgiem przez Sarajewo oraz za rolę J.K. Simmonsa.



"To"


Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Nareszcie naprawdę dobry film na podstawie prozy Stephena Kinga. Świetny Bill Skarsgard w roli Pennywise'a - jest, urocze dzieciaki, które rzeczywiście umieją w aktorstwo - są, klimat - jest, i to pełną parą. Czego więcej wymagać? Nie straszy nachalnie, a raczej klimatycznie, a tego w dzisiejszych horrorach zdecydowanie brakuje.

Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Pomimo niektórych naprawdę naciąganych scen bałam się wracać sama do domu po zmroku i po seansie ''To''. Poza tym doszłam do wniosku, że o wiele mniej jest horrorów, gdzie polują na dzieci, z reguły to dorośli uciekają (robiąc przy tym naprawdę nieprzemyślane rzeczy, jak ucieczka do piwnicy). A Bill Skarsgård straszy do rzeczy :)

Grzegorz (WELUR & poliester): Oczekiwałem horroru, po którym będę bał się wracać do domu – z powodu przerażenia i brudnych spodni. Okazało się, że film kopiuje estetykę takich seriali młodzieżowych jak "Gęsia skórka" oraz "Czy boisz się ciemności?". Jeżeli to kupisz - będziesz zachwycony. Jeżeli nie - zawsze pozostaje Ci obserwacja świetnych dziecięcych aktorów. "To" to również miła wycieczka do amerykańskich przedmieść z lat osiemdziesiątych, która wzbudza nostalgię za takimi filmami jak "Goonies", "E.T.", czy "Poltergeist". 

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Kompletnie nie podzielam tych wszystkich, internetowych, hurraoptymistycznych recenzji. Dla mnie ten film to zwykły przeciętniak, który obejrzałem raz i już kompletnie nie pamiętam, jak przebiegała akcja. Owszem, dzieciary dają radę, muzyka również, jednak reszta to już średnia średnia. Rozczarowuje też Bill Skarsgard, który zdecydowanie zbyt mocno zainspirował się wybitną rolą swojego brata w serialu "Wikingowie" - młodemu brak jeszcze tego wyczucia, by oddać złożoność postaci tak jak udaje się to Gustawowi. Nie polecam. 



"Tulipanowa Gorączka"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Alicia Vikander na pierwszym planie i od razu tracę głowę oraz resztki obiektywizmu, o którym czasami staram się jeszcze pamiętać. Cieszy mnie jednak to, że tym razem miała do zagrania naprawdę ciekawą postać i zrobiła to wyśmienicie! Wróciła mi również wiara w Christopha Waltza, który wreszcie nie był Hansem Landą z "Bękartów wojny" (i tak go uwielbiam). Moje nastawienie do jego postaci zmieniało się dosłownie z minuty na minutę, a zwroty akcji w końcowych scenach sprawiły, że chylę przed nim czoła. 

Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Czytałam kilka bardzo niepochlebnych recenzji, a mnie ten film się podobał. Dobra intryga, trzymanie w napięciu, zwrot akcji. No i oczywiście nie dająca oderwać od siebie wzroku Vikander. Jeżeli chodzi o twórczość Chadwicka to obstawiam jednak bardziej przy ''Kochanicach Króla''.

Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Czekałam na ten film bardzo długo ze względu na Alicia'e Vikander, która skradła moje serce w "Ex Machinie". Premierę przekładali chyba 2 razy, aż w końcu ten „dramat pomyłek” wszedł na ekrany kin i lekko mnie zawiódł. Zbyt to wszystko ładne i ułożone, intrygi na poziomie „Mody na sukces”, zero zaskoczeń, bohaterowie lekko przygłupi, a emocje niczym wyprane w Perwolu.

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Film - zaskoczenie. Spodziewałam się tworu co najwyżej poprawnego, a dostałam ciekawą historię, dobre aktorstwo i piękne kostiumy. I do tego sceny seksu sfilmowane tak delikatnie i ładnie, że nie powodowały żadnej niezręczności. Zakończenie może nieco zawodzić, ale warto - chociażby dla Alicii Vikander.

Grzegorz (WELUR & poliester): Tulipan – teraz taniocha z Biedry, kiedyś towar wymieniany za kamienice. A to jako tło nietypowego melodramatu. Słowem – harlequin, którego da się polubić. Zaczyna się kliszą – nieszczęśliwa mężatka (Alicia Vikander, klon Agaty z ILWM) wdaje się w romans z malarzem. Im bliżej końca seansu, tym fabuła zaczyna być mniej przewidywalna. Piękne budowanie napięcia, cudna scenografia, wybitna Judi Dench.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): bardzo pozytywne zaskoczenie. Niezła intryga (choć czasem zbyt schematyczna), bardzo dobre kreacje aktorskie, piękne zdjęcia oraz Alicia Vikander. Cóż tu więcej rzec? Bardzo przyjemna kostiumówka, którą ogląda się ze sporym zaciekawieniem. 



"Na Układy Nie Ma Rady"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Kolejne nieporozumienie polskiej kinematografii. Plejada serialowych aktorów, którzy „grają” tak, jakby im za to płacono 5 złotych. A za żartowanie z gwałtów Christoph Rurka (reżyser) i Piotr Czaja (scenarzysta) zasłużyli co najmniej na to, by stali się kiedyś bohaterkami sceny, o której mowa. 

Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Tak bardzo próbowałam wymazać ten film z pamięci, że chyba mi się udało. Pisząc te kilka zdań wiedziałam, że to nic ta produkcja dobrego, ale szczerze to musiałam sobie przypomnieć o czym była. To najgorsze co można napisać o filmie. Nuda, chaos, kiepskie aktorstwo. Tyle.

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Po obejrzeniu tworu "PolandJA", sądziłam, że gorszego filmu w tym roku w kinach nie zobaczę. Jakże się myliłam. Kompletny brak humoru, seksizm, uprzedmiotowienie kobiet i żarty z gwałcicieli. Nawet sobie nie chcę tego filmu przypominać. Żenada!

Michał (TAKO RZECZE WIKING): fatalny pod każdym względem wytwór filmopodobny. Seans męczy, oczy czują się gwałcone, a mózg aż sam ucieka z głowy, by nie przebywać w towarzystwie tego ścierwa. Wszystko tu jest złe. ABSOLUTNIE wszystko. Po seansie ma się aż ochotę wypić litr wódki, choć i to nie pomogłoby zapomnieć o tym "potworku"...



"Marsz Pingwinów 2: Przygoda Na Krańcu Świata"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Było to ładne, ale niestety mało odkrywcze. Jako dokument sprawdza się średnio, bo po seansie moja wiedza o pingwinach nie wzrosła ani o pół oceny. Wyszło troszkę tak, jak pokaz slajdów z pięknymi zdjęciami z National Geographic, co w sumie można traktować, jako komplement. Może młodszym widzom bardziej przypadł do gustu Piotr Fronczewski w roli lektora, ale mnie on dość mocno irytował swoimi nic nie wnoszącymi komentarzami.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wspaniałe zdjęcia, niesamowita muzyka oraz... niezwykle irytujący Piotr Fronczewski. Wiem, że miał być to film dla młodego widza, ale, kurczę, czy trzeba było tworzyć narrację jak dla idioty? Gdyby zmienić schemat komentarza, mógł powstać film i dla dzieci i dla dorosłych - w aktualnym przypadku, zapewne nawet dzieci będą zirytowane głupotami wygadywanymi przez Piotra Fronczewskiego.



"The Square"


Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Satyryczne spojrzenie na świat sztuki współczesnej, które zadaje te same pytania, które zadaję ja, patrząc na obrazy w muzeach sztuki współczesnej. I to ma być sztuka? Zabawne spojrzenie na snobistyczny świat, który tak naprawdę jest pełen prostaczków rzucających się na darmowe żarcie i udających, że rozumieją SZTUKĘ. Końcówka niepotrzebnie wydłużona, ale nie zmienia to faktu, że prawie 2,5 h spędzone w kinie uważam za bardzo udane.



"American Assassin"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Filmy sensacyjne zawsze wypadają z mojej głowy szybciej, niż pociski, które bohaterowie kierują w głowy antybohaterów, lub vice versa. Jednak, brak nudy gwarantowany, a  akcja jest wartka przez większość seansu, więc fani takich klimatów powinni być usatysfakcjonowani. 

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Dobrego filmu akcji w tej dekadzie można ze świecą szukać, dlatego dobre, takie jak ten, trzeba polecać. Sporo akcji, dobry scenariusz, raczej mało przewidywalny i świetne sceny walki. Czego chcieć więcej? Dylan O'Brien wreszcie dostał rolę, w której mógł się wykazać, a Michaela Keatona zawsze przyjemnie się ogląda na ekranie. Książki nie czytałam, ale ten film zdecydowanie mnie do tego zachęcił.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Jako wielki fan książkowych przygód Mitcha Rappa szedłem do kina z wielkimi oczekiwaniami. I wiecie co? Twórcy spełnili je w stu procentach! Jest brutalnie, jest dynamicznie, jest efekciarsko - w tym filmie spotykają się dwa podejścia do kina akcji: styl z lat 80 XX wieku (brutalność, dynamika, brak chwili na odpoczynek od akcji) oraz ten współczesny, wykreowany w XXI wieku (efekciarstwo, gadżety). I dzięki temu powstał miks (prawie) idealny. Świetne dzieło, które pozwala mi wierzyć, iż dawne kino akcji nigdy nie umrze. Zmodyfikowane, ale nie umrze. I całe szczęście!



"Powiernik Królowej"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Uroczy, przyjemny i zabawny, a jednocześnie przygnębiający, nostalgiczny i wzruszający. Judi Dench oraz partnerujący jej Ali Fazal stworzyli genialny, niesamowicie wiarygodny duet, na który patrzy się z uśmiechem na twarzy. Poza tym sama historia przyjaźni, która zrodziła się pomiędzy Królową Wiktorią, a jej hinduskim sekretarzem jest tak niesamowicie nieprawdopodobna i tajemnicza, że skandalem by było, gdyby nie została zekranizowana. Jedna z najlepszych wrześniowych propozycji w kinie. 

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Ciekawa historia przeniesiona na ekrany w bardzo "Oscarowy" sposób. Garść humoru, szczypta wzruszeń, a to wszystko podlane ociupiną historii. Warto - w szczególności dla ról Judi Dench, Aliego Fazala, a nawet Eddiego Izzarda - choć nie jest to film, do którego będę wracać.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Piękna i poruszająca historia niezwykłej przyjaźni. Niesamowity duet aktorski (Dench i Fazal miażdżą system!), kapitalny scenariusz, wyborne zdjęcia i muzyka. To kino zrobione ze smakiem i ogromnym wyczuciem. Rewelacyjna robota! 



"Tarapaty"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Nie ma wstydu! Młodszym powinno się spodobać, a dorośli nie zdechną ani z nudów, ani z zażenowania. Fabuła lekko kryminalna, ale bez przegięcia. Młodzi aktorzy dają radę, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, bo zazwyczaj mamy w filmach do czynienia z zestresowanymi dzieciakami recytującymi jakieś wykute na blachę wersy ze scenariusza. Polskie kino familijne po latach posuchy chyba zaczyna wracać do łask.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): O dziwo da się to obejrzeć bez zażenowania. Owszem, głupie to, czasem irytujące, ale jak na kino dla dzieci i młodzieży nadspodziewanie sprawnie zrealizowane. Jeśli macie potomstwo, śmiało możecie z nimi ten film obejrzeć - nudzić się nie będziecie.



"Kingsman: Złoty Krąg"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Kompletnie nie moje poczucie humoru, o ile w ogóle można powiedzieć, że ono tu było. Zdecydowanie za bardzo rozwleczony. Piękny przykład tego, że długaśna lista znanych nazwisk w obsadzie może łącznie stworzyć co prawda popularny, ale jakże nijaki tłum. Julianne Moore jedynym pozytywem. 

Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Sporo zmian w stosunku do pierwszej części - niekoniecznie na lepsze, ale wcale i nie na gorsze. Channing Tatum, na szczęście, przez większość filmu jest poza ekranem, Julianne Moore w swojej roli jest wprost genialna i tylko Colin Firth jakoś tak "zdziadział". Irytuje też lekko Elton John, ale wszystkie smutki wynagradza ostatnia scena walki przy piosence "Word up" zespołu Korn w wersji country.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): "Jedynka" jest kultowa, "dwójka" to już niestety potężne popłuczyny. To przykład typowego sequela: większy budżet, więcej gwiazd, więcej wszystkiego. Szkoda, że w tym wszystkim zatracono najważniejsze: humor. Jest nudno, bywa irytująco, seans jest za długi. Fatalna i kompletnie niepotrzebna kontynuacja. Szkoda tak wielkich aktorów na tak słabe filmy.



"Ptaki Śpiewają w Kigali"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Nuda niesamowita. Słuchanie dialogów wyrwanych z kontekstu i nie patrzenie na aktorów, tylko na jakieś zwierzęta w formalinie prawie mnie zabiło. Zwłaszcza, że tego typu sceny należy pomnożyć tutaj razy milion. Złote Lwy za najlepszy montaż to jakaś kpina! I wstyd, że ten poważny, bolesny temat przedstawiono w tak żenujący sposób.

Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Film, na którym prawie zasnęłam 3 razy. To powinno wystarczyć za opinię. ;) Pomysł fabularny świetny, zamiast skupiać się na, jak to zazwyczaj w kinie ma miejsce, krwawej twarzy wojny domowej, tu oglądamy obraz po bitwie. Kiedy kurz opada i pozostają tylko zranieni ludzie. Jednak historia pochodzącej z Ruandy Claudine i jej próba pogodzenia się z przeszłością na polskiej ziemi nie porusza, a momentami nudzi. Rozwleczony jest to film, a śpiew ptaków wyjątkowo usypiający.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wydawało mi się, że nie da się stworzyć nudnego filmu na tak ważny temat. Ależ się pomyliłem... Dzieło małżeństwa Krauze jest po prostu kosmicznie nudne. Nie trzyma się kupy, męczy, zgrywa kino artystyczne, dodatkowo męczy oczy beznadziejnymi zabiegami montażowymi. Jak to dostało Złote Lwy za montaż?! Dalej tego nie rozkminiłem. Omijajcie szerokim łukiem!



"LEGO NINJAGO: Film"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Momentami naprawdę zabawny, momentami trochę za bardzo przeciągnięty. Spokojnie można oglądać nawet nie będąc zapoznanym z współczesnymi wojownikami Ninja. Doskonała propozycja na odstresowujący wieczór. 

Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Mogę się przyznać, ze mam 28 lat i ostatnio budowałam wóz strażacki Lego. Będę pewnie zatem nieobietywna, bo kocham te lege(o)ndarne klocuszki. Humor tutaj to była totalnie moja bajka. Drugi w czołówce, zaraz za "LEGO Batmanem" :)

Grzegorz (WELUR & poliester): Klockowe "Power Rangers" z typowymi problemami kina familijnego, jak brak akceptacji otoczenia i rodziców. Zazwyczaj wieje nudą oraz standardowymi schematami fabularnymi, ale jak pojawiają się jakieś żarty to ściany się trzęsły ze śmiechu . Mimo, że gorszy od "LEGO: Przygody" i "LEGO: Batman" to nadal pozostaje dobrą rozrywką. Nagroda specjalna dla kozy i Anny Wendzikowskiej.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Wobec tej produkcji nie miałem żadnych oczekiwań. I błąd! Twórcy tej produkcji udowodnili, że dysponując potencjałem LEGO oraz scenarzystami z poczuciem humoru, można stworzyć naprawdę fajną produkcję, która autentycznie potrafi nas rozbawić do łez (KOZA!!). Fakt, film ma sporo przestojów w akcji, jednak i tak uważam, że zdecydowanie warto go obejrzeć. To zabawa i dla małych i dla dużych - co więcej, wszyscy wyjdą z kina z bananem na twarzy.



"50 wiosen Aurory"


Madzia (NIECO INNA PANNA M.): Polskie plakaty reklamują ten francuski film jako komedię, choć dla mnie to po prostu film obyczajowy. Ma kilka uroczych scen, kilka zabawnych, kilka smutnych - ot, życie po prostu. Tyle, że po pięćdziesiątce. W wolnej chwili można zerknąć, dla tych kilku scen właśnie. I żeby przekonać się, że po skończeniu 50 lat wcale nie jest już tak z górki.



"Botoks"


Agata (IN LOVE WITH MOVIE): Gardzę każdym, kto choćby w minimalnym stopniu przyczynił się do powstania tego czegoś. Obrzydliwy, obleśny, przesadzony i wulgarny. Zoofilia, nekrofilia, wykorzystywanie seksualne i zboczenia – to właśnie tematy, z których Vega robi żarty. A co gorsza – to właśnie tematy, z których MNÓSTWO osób w kinie głośno się śmiało. Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak wstyd, a jednocześnie tak przykro, że wszyscy zamknięci w tej jednej (wypełnionej prawie po brzegi) sali należymy do tego samego gatunku.

Monika (IN LOVE WITH MOVIE): Nie dajcie się naciągać głupimi argumentami, że nie zrozumieliście tego filmu, że jesteście za głupi, bronicie służby zdrowia itd. Ten film (filmo-podobne coś raczej) to gówno. Uwielbiam kontrowersje, ale to była gruba przesada. Nie wiem w jakim świecie żyje Vega, ale całym sercem mu współczuję i proszę, by swoich frustracji nie przelewał na ekran.
P.S. I dzięki bo matką chyba nigdy nie zostanę!

Emilia (PO NAPISACH KOŃCOWYCH): Milion widzów nie może się mylić? Otóż może... I ja jestem jedną z tych osób, które omyłkowo poszły do kina na nowy film Vegi. O ile jego poprzednie filmy, które zyskały mega-popularność wśród polskich widzów, były (a może bywały) zabawne, o tyle "Botoks" nie wywoływał u mnie śmiechu, a jedynie bezwarunkowy odruch zakrywania twarzy rękę w geście zażenowania. Facepalm facepalmem poganiany. Niesmak pozostaje na wiele dni po seansie.

Grzegorz (WELUR & poliester): Po okropnych zwiastunach i jeszcze gorszych recenzjach oczekiwałem gigantycznej kupy. Na szczęście otrzymałem tylko kupę, ale nadal nieprzyjemnie śmierdzi. Scenariusz przypomina kompilację internetowych ściem z forów dyskusyjnych oraz stereotypów o polskiej służbie zdrowia. Krew, wulgarność i nagość wylewają się z ekranu bez żadnego uzasadnienia. Jeżeli Vega przy wcześniejszych produkcjach wspomagał się narkotykami to tutaj spróbował najtańszych dopalaczy. Okropne, tandetne i bez sensu.

Michał (TAKO RZECZE WIKING): Jeśli tym filmem Vega chciał pokonać mrok, to ja wolę dalej tkwić po stronie ciemności. Tam mi będzie zdecydowanie lepiej. Może przynajmniej nie dotrą tu kolejne wytwory Patryka... Dodam tylko: nic gorszego w życiu nie widziałem. A widziałem cholernie wiele...





 PODSUMOWANIE:






 Po kliknięciu zobaczycie tabelkę w pełnym wymiarze ;)






Jako, że to pierwsze z naszych podsumowań, czekamy na Wasze opinie! Co Wam się podoba? Co mamy poprawić? Może coś powinniśmy dodać? Dajcie znać w komentarzach i/lub na fejsie! 






1 komentarz:

  1. Hmm, jako, że sporo filmów, powstałych na podstawie książek, przed seansem trzeba by przeczytać ;) Tak poza tym tyczy się to twierdzenie głównie Tulipanowej, ponieważ to nie pierwsza opinia na temat tego filmu, tak pozytywna, więc warto przeczytać i pójść obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń